piątek, 22 maja 2009

Z cyklu: Zapiski poranne

Ostatnio wstaję wcześniej. Prawdopodobnie dlatego, że wcześniej się budzę. A to pewnie z powodu starczej demencji. Tak więc wstaję wcześniej i snuję się po mieszkaniu oszukując sam siebie, że moje wcześniejsze budzenie ma jakiś sens. Choć wiem, że nie ma. W czynnościach porannych poszukuję motywu tego porannego zamieszania. Początkowo wyglądałem przez okno. Świat przed godziną siódmą wygląda dziwacznie. Obco. Nawet latem. Niskie słońce powoduje, że obserwując ludzi na przystanku, przypominałem sobie wczesne wyjazdy do bazy studenckiej w Kretowinach koło Morąga. Lub do Warszawy po coś, co tylko stolica jest w stanie dać człowiekowi z prowincji. Łazienki z pomnikiem Chopina, albo Krakowskie Przedmieście, zakończone ładnym akcentem zamkowym. Teraz już nie wyglądam przez okno, bo mi świat porannej drzemki spowszedniał. Obecnie, jak już rzekłem, szukam sensu dla skutków starczej demencji i zajmuję się czynnościami, które w jakiś sposób mogłyby moje poranne istnienie usprawiedliwiać. Tak więc głównie powolutku wlewam wodę do Brity. By z pomocą czyściutkiego niemieckiego filtra, przefiltrować jak najwięcej polskiej, brudnej wody. Tak, by starczyło jej aż do obiadu. Może nawet na zupę. Jakby nie można było dopełnić po śniadaniu. Ale przecieć szukam sensu więc stoję jak ten kołek i uważnie patrzę czy się nie przelewa i czy równo ciurka. Zawsze, gdy patrzę na ten wielki, czyściutki, perfekcyjny, niemiecki dzbanek do filtrowania, mam wyrzuty sumienia, że nie kupiłem polskiego odpowiednika - Anny. Podobno Anna jest równie dobra, a do tego to nasza - polska myśl inżynierska. Nie gorsza niż niemiecka, bo wykoncypowała równie dobry dzbanek, z filtrem, który niczym nie ustępował niemieckiemu. A do tego pasował do niemieckich dzbanków i był o połowę tańszy. Teraz Niemcy wymyślili, na złość polskim naukowcom, nowy dzbanek z nowym filtrem. I ja, na przekór polskim inżynierom, którzy znów muszą kombinować, kupiłem ten nowy dzbanek Brita. Na usprawiedliwienie mojego braku patriotyzmu powiem, że nie miałem pojęcia o istnieniu Anny, gdy nabywałem w markecie Britę. Dowiedziałem się dopiero następnego dnia, gdy chciałem napełnić dzbanek, ale nie miałem pojęcia jak. W instrukcji było napisane jak zamontować filtr, jak włączyć, przypominający o wymianie filtra, elektroniczny wskaźnik, jak elektroniczne diabelstwo utylizować (ani słowa w ślicznie wydanej, niemieckiej instrukcji nie napisano o utylizacji brudnych filtrów pełnych gówna), lecz ile lać wody, jakim strumieniem i czy filtr może stać zalany, nie napisali. Dlatego wszedłem na jakieś forum dla młodych matek, a tam wojna polsko niemiecka o wyższość Anny nad Britą i przeciwnie. Dzieci z Bulerbyn psia ich mać i ani słowa ile wody nalać, żeby było perfekcyjnie, po niemiecku. Tak więc nalewam w dzikie poranki wodę do niepolskiego dzbanka po naszemu. Jakbym lał do Anny. I już się tak nie wstydzę mojego nieładnego kosmopolityzmu.
Yar

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ej, kręcisz Panpanie.;)
Przyznaj, że Cię kibić Brity kręci i będzie po ptokach.;)