wtorek, 17 marca 2009

Perły wśród wieprzy

Toczy się burzliwa dyskusja na temat WEB 2.0. Czy nowy, interaktywny internet, to rozwój człowieka, czy raczej jego skretynienie. Czy portale integrujące, blogosfery, forum, dziennikarstwo obywatelskie, to obniżenie dotychczasowych standardów publikacji, wiedzy, sztuki, dziennikarstwa, czy jego urozmaicenie, poszerzenie, rozwój? Czy pieśń użytkownika infosfery warta jest uwagi i notowania na twardych dyskach, czy to niepotrzebny balast i zaśmiecanie świata (w tym wypadku już też i realnego, bo buduje się wciąż nowe serwerownie, by całe potrzebne/niepotrzebne bogactwo/chłam gromadzić)? I czy ktoś z zewnątrz nie powinien tego wszystkiego weryfikować i odsiewać ziarna od plew?


Pewnie jakiś mądrala odpowie: we wszystkim ważny jest umiar, złoty środek. Mądrali odpowiadam: guzik prawda. W tym wypadku nie ma mowy o konsensusie. Tu sprawa rozbija się o ideę: wolność czy nadzór? Idea globalnej sieci to wolność, jak dotąd żadna próba jej okiełznania nie udała się. Internet będzie się rozwijał jak dotąd w olbrzymim pędzie i topił niezliczoną ilość (subiektywnego) dobra jak i zła, które na swej drodze napotka. Czy natrafi w końcu na jakiś zewnętrzny mur?

Jako duchowy liberał jestem absolutnie za tym, by ktoś taki jak ja, więc amator, mógł sobie czasem popełnić jakiś artykulik. Przyznam się, że do pasji doprowadzają mnie zadufane grafomanki, które piszą o sobie „my poetki” ( a czytam je akurat po lekturze, powiedzmy, Rilkego), publikujące tony szmiry na swoich koszmarnie niegustownych blogach. Lecz wiem, że ktoś może dokładnie to samo powiedzieć o mnie, mojej „twórczości” i moim blogu. Co to znaczy? Nic więcej ponad to, że nikt nie jest idealnym ekspertem, niczyja prawda nie jest najprawdziwsza. Każdy dobry ma nad sobą lepszego i nikt nie ma patentu na wiedzę absolutną. A to pozwala rozluźnić skostniałe procedury, zbuntować się i próbować tworzyć nowe.

Czy brak odgórnej kontroli jakości w necie to obniżenie standardów? Pewnie tak, ale któż te standardy ma ustanawiać, jak nie my sami. Miliony użytkowników infosfery. Czy mamy prawo oceniać, powiedzieć, że coś jest do kitu? Artykuł, wiersz, zdjęcie? Oczywiście tak. Ale tylko wtedy nasza ocena ma dla rozwoju netu znaczenie, gdy sami coś stworzymy. Chociażby komentarz pod niedorobionym artykulikiem na jakimś tandetnym portalu dziennikarstwa obywatelskiego, czy kulawą scenkę na blogu, albo profil na portalu społecznościowym. Lub nieostre zdjęcie dziecka na portalu fotograficznym z miliardem takich zdjęć. Mamy wtedy moralne prawo miażdżyć jednych, lub wychwalać pod niebiosa innych. Choćby najbardziej wiochowatym sformułowaniem jakie zna wirtualny świat: „Człowieku, jesteś wielki!”. Nawet gdyby, według innych, autor był karłem moralnym niskiego wzrostu. I tak to działa. Może dzięki naszemu „jesteś wielki” człowiek się (p)obudzi i ryknie niespodzianie czymś mocnym, lub ktoś inny zwróci uwagę na tekst, fotkę, wpis, znajdzie coś inspirującego, link i sam ryknie.

Mamy prawo budować nasz liberalny internet wedle własnych standardów i nie potrzeba nam żadnych zewnętrznych ekspertów. Artysta fotografik, choćby publikował w samym centrum NY dla NG i wymądrzał się na temat gównianego poziomu flikrujących - nie ma dla netu żadnego znaczenia. Bo nie jest stąd. Nic dla netu nie zrobił i nic nie zrobi. Jest bezwartościowy. Sami wiemy co dla nas dobre. To nasze społeczności tworzą mechanizmy i standardy promowania rzeczy wartościowych. Że jeszcze kulawe i pełne zasadzek? Z czasem łatwiej będzie wynajdować to, co lepsze. W oceanie rzeczy niełatwo znajdować perły.

Nie twierdzę jak Joseph Beuys, że każdy człowiek JEST artystą, ale uważam, że każdemu człowiekowi należy dać szansę, by artystą mógł być. Choć przez chwilę i cokolwiek miałoby to w internecie znaczyć. Czy jego pieśń będzie ważna, czy zostanie wygwizdana, zależy od nas, użytkowników.
Wolno nam śpiewać, wolno nam klaskać, wolno nam gwizdać, i nikomu nic do tego.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Człowiek w sieci bez większych reperkusji może być sobą: jeśli zechce może (chowając się za właściwym chyba tylko dla sieci prawem do anonimowości) być naiwny, głupi, utwierdzony w poczuciu, że jest głosicielem "jedynie słusznej prawdy" etc - i znaleźć przy tym grono podobnych sobie, przez których będzie wspierany setkami pochlebnych komentarzy. I jak w życiu - może utonąć w morzu samouwielbienia, i w tym samouwielbieniu utonąć.
Może też poczuć jakiś niepokój, który skłoni go do szukania nieznanych dotąd myśli, spojrzeń; konfrontacji własnych poglądów, postaw i wartości z innymi - nieznanymi lub pozornie sprzecznymi. I w sieci, moim zdaniem, łatwiej je znaleźć, skonfrontować, niż w jakimkolwiek innym medium.

Uważam, że sieć zostanie enklawą nieokiełznanej wolności.
Jeśli chodzi o perły - zawsze dla kogoś zalśnią, chociaż w tej mnogości czasami może to być lśnienie złapane tylko kątem oka. Jeśli chodzi o wieprze - jak ich zbiorowa mądrość nie wychowa ani przetopi na omastę, to zawsze (w sieci) można je zignorować.;)

Jaguś

Anonimowy pisze...

Dziś świat zrobił taki, że jeśli nie jesteś w sieci-internetu , to nie istniejsz w ogóle.
Tymczasem umijętność wybierania ziren i pereł z oceanów internetu jest pewną sztuką i próbą ostergo patrzenia na nieostry obraz.
ciekawy tekst, czytam i chętnie tu wracam. To tak apropos wybierania ziaren i pereł.
Pozdro B.rk