piątek, 13 marca 2009

O bogowie

- Twój bóg jest idiotą, powiedział Franciszek, odwrócił się i odszedł wolno, stukając parasolem o mokre kamienie. Leopold musiał złapać się ławki.
- Coś ty powiedział? - krzyknął słabym głosem.
Co on wie o mojej wierze, o moim bogu? O mnie wreszcie. Elegancka kobieta, przechodząca nieopodal, spojrzała na Leopolda z niepokojem. Wzrokiem spytała czy nic mu nie jest. Machnął, że nic. Odeszła oglądając się jeszcze raz, po chwili, przed zakrętem.

Nic mu nie jest. Poza tym, że ktoś właśnie zszargał świętość. Zbrukał go. On nigdy by tak o czyimś bogu nie powiedział. Nigdy. Zaraz, zaraz, ale przecież bóg jest jeden; Franciszek obraził też swojego boga. To nie ma znaczenia, że nie wierzy. Bóg jest, bo Leopold w niego wierzy całym sercem, całą duszą. Jakie znaczenie ma niewiara Franciszka wobec głębokiej wiary Leopolda?
Czy bóg ma istnieć, bo ktoś w niego wierzy? Albo nie istnieć, bo inny nie wierzy? Absurd. Ludzie wierzą, bo bóg istnieje. Jaki sens miałaby wiara bez boga? Stwórca nie wymyśliłby takiego absurdu.

Biedny, zagubiony człowiek, pomyślał Leopold. Obraża mnie, bo nie dostąpił łaski wiary. Cierpi, dlatego warczy i gryzie. On Leopold łaski dostąpił, chodzi do kościoła, modli się i jest mu łatwo. W każdym razie łatwiej. Ma swoją wiarę, którą pielęgnuję i która pozwala mu patrzeć na życie inaczej. Mądrzej. Pozwala mu na przykład zrozumieć cierpienie. Łatwiej mu też znosić niepowodzenia. A Franciszek? Biedny, zagubiony. Bez zasad, bez celu. Bóg go opuścił.
Dlaczego bóg opuścił Franciszka, a ukochał Leopolda? Tego nigdy się nie dowie, to tajemnica łaski. I boga, której ludzki umysł nie ogarnie. Bóg dał kiedyś szansę Leopoldowi i on ją wykorzystał, a tamten nie. I po śmierci trafi do nieba. A życie Franciszka, w najlepszym razie, skończy się w chwili śmierci. Chociaż nie. Przecież nie ma znaczenia, że Franciszek nie wierzy w piekło. Piekło go nie ominie. Będzie się smażył całą wieczność.
Bóg jest sprawiedliwy, a Franciszek mógł go przecież nie obrażać.
Nawet jeśli nie wierzy.
Leopold spojrzał w niebo,  uśmiechnął się i dziarsko pomaszerował do domu.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jakże celne i zabawne jest to Twoje ujęcie teorii dezintegracji pozytywnej, Bergu:D
I tak nośne medialnie, że możesz już zacząć przygotowywać slajdy do wykładów;)

Jaguś

Administrator: pisze...

Dlaczego akurat dezintegracja pozytywna?

Anonimowy pisze...

Bo bardziej zdrowo brzmi, niż integracja pierwotna;)

Jaguś

Anonimowy pisze...

A Pan Bóg rozsierdzony do czerwoności rozdarł się na całe Niebo:
- Pietrek, do stu tysięcy bomb i kartaczy. Dawaj tu podwójną Krwawą Maryśkę! Bo jak se nie golnę, to tak trepnę tych dwóch kretynów, że im szczęki wyskoczą.
- Co jest? Którzy? - zapytał Św.Piotr taszcząc w trzesącej grabie ratunek dla szefa.
Którzy... którzy... No zerknij bez ta chmurka. Franek - fanatyk niewiary stoi pod latarnią i od idiotów mi wymyśla, wymachując lachą, a berecikowy Poldek w moim imieniu, do Nieba go nie przyjmuje. No, dawaj, bo nie strzymam i pacnę! To ciemnogród cholerny na tej mojej ZIEMI!

Anonimowy pisze...

Nie pomyliłam imionek fanatyków?

vipcia

Dzień dobry :D

Administrator: pisze...

Nie pomyliłaś. Czyli co? Trzeba być w środku? Należy trochę wierzyć, a trochę nie, żeby być w porządku?;)